Hotel -> przystanek Caltrain South San Francisco – 15 minut spacerem, pociągiem do San Francisco – ok. 20 minut, potem jeszcze kolejne 15 minut szybkim krokiem i już jesteśmy w centrum miasta (tzn Market Street i okolice Union Square.
Samo miasto jest wielką mieszanką wszystkiego co się da. Poszedłem zjeść jakąś pizzę – knajpa wyglądała niezbyt zachęcająco – na górze rząd świetlówek, na ścianach zielona lamperia, mocno sfatygowane siedzenia, ale na szczęście jedzenie niezłe. Właściciel bardzo dobrze mówił po angielsku, po hiszpańsku również z niektórymi klientami rozmawiał, dopiero po chwili zauważyłem, że na niektórych ścianach obrazki przedstawiające Mekkę i jakieś napisy po arabsku. W arabskiej pizzerii jeszcze chyba wcześniej nie byłem;-) Po chwili przyszła jakaś pani, chyba z sąsiedztwa, zaczęła opowiadać o tym, jak razem z córką i wnuczkami się wyprowadzają do jakiejś miejscowości pod San Francisco. Mieszkanie będą miały chyba trzypokojowe, niby dosyć drogie, ale ona dostaje jakieś dopłaty z opieki społecznej, jej córka chyba też coś podobnego, a na wnuczki płaci ich ojciec, więc nawet całkiem nieźle sobie radzą.
Zaraz obok pizzerii była chyba noclegownia dla bezdomnych – spora ich kolejka tam stała, zresztą w San Francisco wyjątkowo dużo bezdomnych jest – nie wiem czy to sprawa klimatu (ani śnieg, ani nadzwyczajne upały tam się nie zdarzają – dla kogoś bez dachu nad głową to może być całkiem ważna sprawa), czy kryzysu gospodarczego, czy jednego i drugiego.. Po drugiej stronie pizzerii była jakaś lepsza knajpa marokańska, a zaraz dalej hotel Hilton, a za nim eleganckie sklepy i restauracje. Zmiany jak w kalejdoskopie – wszystko w promieniu 100 metrów.
Kiedy już się dojdzie do głównej Market Street, to wrażenie jest trochę takie, jakby się było w Europie – budynki owszem dosyć wysokie są, ale jednak sporo niższe niż np. w Nowym Jorku, na ulicy dużo pojazdów komunikacji publicznej (większość jest elektryczna – razem jeżdżą zabytkowe tramwaje i nowsze trolejbusy). Momentami to miasto trochę mi przypomina Santiago de Chile – też podobnej szerokości ulice, też sporo komunikacjii miejskiej, na dodatek nad miastem górują okoliczne wzgórza. Jeśli się dobrze zastanowić, to najbardziej temu opisowi odpowiadałaby Sofia, – nawet koegzystencja trajtków i tramwajów się zgadza, ale jakoś wciąż nie mam takiego wrażenia, że stolica Bułgarii i pewno duże miasto w stanie Kalifornia są do siebie bardzo podobne.
Wracając trzeba znów spędzić ponad 3 kwadranse w drodze, po drodze jeszcze małe zakupy i już jestem w domu (tzn w hotelu).
0
Musisz się zalogować aby móc komentować.