Rano padał śnieg. Przesiadka z Punto na SP-LIE niewiele pomogła – we Frankfurcie nadal był śnieg, ale doszła do niego jeszcze mgła. Swoją drogą – bardzo miło, że pomimo tego, że w Warszawie straciliśmy kilkanaście minut na odladzanie samolotu, do Frankfurtu przylecieliśmy o czasie, albo nawet może chwilę wcześniej. D-ABVP, jako maszyna troszkę większa od Embraera, stracił na odladzanie dobre pół godziny. Zresztą pilot Lufthansy nie nadrobił tego, opóźnienie potem się jeszcze zwiększało (wylądowaliśmy w San Francisco prawie godzinę po czasie). Sam lot do Kalifornii też był przez większość czasu w stylu zimowym – polecieliśmy dość daleko na górę mapy – ominęliśmy od strony północnej Islandię, dalej była Grenlandia, a nad kontynent amerykański wlecieliśmy na północ od Zatoki Hudsona. Jeśli mapa wyświetlana podczas lotu była OK, to znaczy że wylecieliśmy spory kawałek za koło podbiegunowe, nawet chyba dalej na północ niż położony jest Nordkapp.
Po tych wszystkich zimowych przygodach najprzyjemniejsze było już wyjście w San Francisco przed terminal lotniska – takie miłe wiosenne powietrze było czuć. Do tego jeszcze czyste niebo i już mi się Kalifornia podoba:)
P.S. nic nie widziałem przez okna, bo niestety miałem miejsce na środku samolotu.
P.P.S. jestem już w hotelu i chyba muszę teraz trochę odespać.
P.P.P.S. roaming w telefonie służbowym miał działać, ale nie działa.
0
Musisz się zalogować aby móc komentować.