Wielkopolska pachnąca żywicą

Opublikowano: 4.10.2010 o 8:00 przez mat w Kolej, Polska, Rower, Wielkopolska

czyli innymi słowy złota wielkopolska jesień. Wybrałem się w niedzielę do Puszczykowa, do Muzeum Arkadego Fiedlera. Na wycieczkę mogłem pojechać pociągiem, ale że pogoda wyśmienita, a odległość od domu znośna (około 20 kilometrów), wygrał rower.
Z Poznania do Puszczykowa (a ogólnie – do Wielkopolskiego Parku Narodowego) prowadzą dwie drogi rowerowe. Ta dłuższa – Nadwarciański Szlak Rowerowy, prowadzi przez dłuższy kawałek przez las i nad brzegami zbiorników wodnych. Po drodze nawdychałem się świeżego powietrza na najbliższe dni – las jest mieszany, jesienne słońce jeszcze przygrzewa, wydobywając aromaty z drzew i szuwarów – w pewnym momencie się złapałem na tym, że zapach był trochę jak zapach miodu spadziowego. Z uwag praktycznych – jazda rowerem miejskim przez las (w tym las miejski) jest wykonalna, ale trochę trzęsie, a koła mają tendencje do zakopywania się zarówno w piasku jak i w błocie, nie mówiąc o tym, że brakuje jednego mostku, więc szlak rowerowy teoretycznie jest nieprzejezdny (na szczęście nie wiedziałem o tym przed wyjazdem, więc jakoś dałem sobie radę). Jako że trasa biegnie cały czas z grubsza równolegle do torów kolejowych, czasem można spotkać ciekawe budowle kolejowe. W Luboniu jest bocznica kolejowa z własnym mostem nad zbiornikiem Kocie Doły – most jest mostem kolejowo-drogowym, torowisko jest wyłożone płytami i o ile nie jedzie pociąg, samochód też przejedzie. Konstrukcja mostu jest stalowa, a na jego elementach można przeczytać napisy Königshütte – czyli pewnie powstała w obecnym Chorzowie, tylko za czasów cesarza.
Po dotarciu do Muzeum, przeszedłem przez Bramę Słońca, przypiąłem rower do ławeczki – zostawiłem go pod czujnym okiem Moai z Wyspy Wielkanocnej i wodza Siedzącego Byka. Ekspozycja wewnątrz muzeum pokazuje pamiątki z podróży Arkadego Fiedlera – na dalekie wyprawy zaczął jeździć w latach 20. XX wieku i tak mu już zostało przez następne pół wieku z okładem. Jest nieco zdjęć, niektóre całkiem inne od tego, co można zobaczyć teraz (Machu Picchu bez turystów, Indianie w tradycyjnych strojach, a nie zaplamionych t-shirtach), trofea myśliwskie (skóra węża boa, skóra niedźwiedzia, wypchany kajman i krokodyl), kolorowe okazy motyli i różne drobiazgi przywiezione z dalekich stron. Na jednej ze ścian ekspozycja różnych wydań książek Fiedlera – wydania przedwojenne, Dywizjon 303 w wydaniu podziemnym z czasów okupacji, wydania obcojęzyczne. Ponadto rzeczy stanowiące warsztat pracy autora – przedwojenna walizkowa maszyna do pisania (o ile stara maszyna z podpisem mówiącym, że na niej napisane zostały najbardziej znane książki autora, że miał ją ze sobą w dalekich stronach świata, jak najbardziej pasuje mi do muzeum, to wciąż nie potrafię sobie wyobrazić przyszłych muzeów ze starym zakurzonym laptopem, czy iCzymśTam z analogicznym podpisem), Rolleiflex i malutki kalendarz.
Na zewnątrz Muzeum znajduje się ekspozycja kopii rzeczy znanych głównie z fotografii w książkach podróżniczych – wspomniany posąg z Wyspy Wielkanocnej, Budda, indiańskie tipi i kanoe, nieduży Sfinks i piramida w skali 1:23 (wewnątrz piramidy sklepik z przekąskami i pamiątkami), a także replika 1:1 Santa Marii Kolumba. Santa Maria stoi w ogródku, można wejść po schodkach do środka, wewnątrz trochę informacji na temat wyprawy Kolumba, listy od księcia Cristobala Colona (w prostej linii potomka Kolumba właściwego, tego który do Indii płynął) i zdjęcia z jego wizyty w Puszczykowie na uroczystości odsłonięcia/zwodowania/zogródkowania(?) statku, a pod pokładem ekspozycja zdjęć z Ameryki Południowej z niedawnej wyprawy pod patronatem National Geographic. Ta wystawa była bardzo miłym zaskoczeniem dla mnie – nie spodziewałem się zobaczyć zdjęć z miejsc w których byłem – Cusco, Machu Picchu, granica Boliwii i Peru nad jeziorem Titicaca.
Bardzo fajne jest w takim muzeum to, że widać, że prowadzący je starają się o zapewnienie jak najciekawszej ekspozycji, nie jest to jedynie izba pamięci ku czci pisarza, coś się cały czas dzieje. Podejrzewam że duży wkład w zapewnienie takiego klimatu miejsca ma to, że muzeum jest prywatne i należy do rodziny Fiedlerów.
Ostatnią rzeczą, dosyć niespodziewaną, na którą się natknąłem w Puszczykowie, było to, że tego dnia w ogrodzie muzeum była zlokalizowana meta dwóch imprez samochodowo-turystycznych – Rajdu Jesiennego 2010 i Rajdu Piotra i Pawła 2010. Na początku trochę nie wiedziałem skąd taki tłum nagle się pojawił, ale potem zobaczyłem itinerer, kartki z prezentacjami o BRD, a na sam koniec doczytałem nazwę imprezy i sprawa się nieco wyjaśniła.
W drodze powrotnej postanowiłem pojechać drugą możliwą trasą rowerową – ścieżką rowerową wzdłuż drogi wiodącej przez Luboń do Poznania. Tym razem nawierzchnia była zdecydowanie przyjaźniejsza dla mojego roweru, tylko dwa razy stałem pod szlabanem na przejeździe kolejowym. Dzięki oczekiwaniu pod szlabanem, zorientowałem się że na stacji Puszczykowo, w dawnym budynku stacyjnym, jest teraz restauracja Lokomotywa. Jedzenie niezłe, choć porcje mogłyby być większe (chyba że po wycieczce organizm domagał się czegoś pożywniejszego). Można jedząc wyglądać za okno i obserwować przejeżdżające pociągi – przefajna sprawa.

Musisz się zalogować aby móc komentować.