Trzeci dzień – 12 grudnia – mija pod znakiem jeszcze silniejszego wiatru niż w poprzednich dniach. Rano nawet pomaga, bo namiot błyskawicznie wysycha po nocnych deszczach, później jednak nie dość że wiatr się wzmaga, to pomimo tego, że kierunek z grubsza się zgadza, to trochę nami rzuca, kiedy idziemy z plecakami.
Kiedy rezerwowałem miejsca noclegowe na naszą wędrówkę, nie było już zwykłych miejsc na namiot na campingach w środkowej części litery „W” naszego szlaku. Camping Frances oferował za to miejsca luksusowe – w bardzo solidnych namiotach na wysokich na dwa metry platformach, umieszczonych wśród lasu, do namiotu wchodzi się drabinką od dołu. Jest to dużo droższe od noclegu we własnym namiocie (o ile dostępne są miejsca), więc początkowo żałowałem, że nie zabrałem się wcześniej za planowanie i robienie rezerwacji. Okazało się jednak, że nocą z trzeciego na czwarty dzień był najsilniejszy wiatr, powyżej 70 km/h, więc nawet dobrze się złożyło, że nie musieliśmy sprawdzać, czy nasz ultralekki namiot podróżny sobie z tym poradzi.
Całe popołudnie spędziliśmy w namiocie – teoretycznie mogliśmy jeszcze iść na lekko i zobaczyć Mirador Britanico, ale widzieliśmy z daleka, że nadciągnęły nad tamtą okolicę ciemne i niskie chmury – więc uznaliśmy, że nie ma sensu robić sobie tej wycieczki w taką pogodę. Wolimy patrzeć w drugą stronę, na jezioro, które z góry wygląda wspaniale.
Czwarty dzień – 13 grudnia – zaczynamy jak zwykle od chińskich zupek, a potem od razu na szlak. Jesteśmy już rozchodzeni, więc nieźle nam się idzie – w sam raz na najtrudniejszy odcinek naszego obozu wędrownego. Idziemy przez Cuernos do Camping Central, który może niekoniecznie zgodnie z tym, jak się nazywa, jest ostatnim punktem trasy „W”. Na pokonanie blisko 18 kilometrów potrzebujemy, odliczając postoje, 6 godzin marszu. Po dwóch godzinach pierwszy postój w Cuernos – zamawiamy w schronisku bardzo smaczną empanadę, kupujemy tabliczkę czekolady (z jakiegoś powodu we wcześniejszych schroniskach mieli nawet spory wybór przekąsek, ale czekolady nie było) i idziemy dalej. Pogoda bardzo ładna, słońce, dużo słabszy wiatr, i co chwilę widoki ze szlaku na połyskujące turkusowo jezioro Nordenskjöld.
Ostatni kilometr czy dwa idziemy przez względną cywilizację, szukając naszego campingu. Jeszcze tylko zorientować się jak wygląda kwestia busa z Central do Laguna Amarga (bus jeździ o takich porach, żeby zdążyć na autobus dalekobieżny w Laguna Amarga, płatność na miejscu w busie), rozbić namiot, ugotować sobie kolejną porcję ravioli i spać!