Szlak rowerowo-pieszy

Opublikowano: 23.05.2010 o 1:23 przez mat w Ogólne, Polska, Rower, Wielkopolska

Jednym z plusów przenosin do Poznania jest to, że mogę pozwiedzać te miejsca, do których wcześniej miałem za daleko. Urządziłem sobie dzisiaj majówkę kolejowo-rowerową – kierunek Wolsztyn. W mieście znajduje się czynna parowozownia, a codziennie na trasie Wolsztyn – Poznań jeżdżą dwie pary pociągów prowadzonych lokomotywą parową. Objęte są zwykłą taryfą pociągów osobowych, więc wycieczka do drogich nie należy. Niedawno uruchomiono promocję, dzięki której można przewieźć rower pociągiem osobowym za złotówkę, co w połączeniu z tym, co wyczytałem w przewodniku – że w okolicach Wolsztyna są jeziora, szlaki pieszo-rowerowe i ogólnie powinno być ładnie – skończyło się na tym, że o 8.40 zameldowałem się na poznańskim dworcu głównym, a o 8.55 ruszyłem w pierwszą od wielu (20?) lat podróż pociągiem prowadzonym przez parowóz.
Sam skład pociągu podwójnie fajny – nie dość że z przodu lokomotywa parowa, to za nią wagony piętrowe – takie same jeszcze na początku tego tysiąclecia jeździły w pociągach do Zagórza. Linia kolejowa z Poznania do Wolsztyna jest w większej (dłuższej?) części jednotorowa, niezelektryfikowana, z małymi stacyjkami i przystankami wśród pól i lasów. Czasem na peronie ktoś sam stoi i szybko wsiada do pociągu, czasem ktoś odbiera kogoś, kto wychodzi z pociągu z walizkami, a czasem pociąg się zatrzymuje i od razu rusza – takie senne sobotnie przedpołudnie.
W samym Wolsztynie wyprowadziłem rower ze stacji (nie wolno jeździć na rowerze po terenach kolejowych – czyli po peronie czy przejściu podziemnym można go tylko przeprowadzić), zorientowałem się w którym kierunku znajduje się parowozownia, po czym ruszyłem w drogę naokoło Jeziora Berzyńskiego (szlak rowerowo-pieszy, niebieski). Trochę się zgapiłem, bo pojechałem w odwrotnym kierunku niż zalecał to przewodnik, na dodatek chyba w pewnym momencie pojechałem nie tą drogą – kierunek się mniej więcej zgadzał, zwrot też, tylko chyba powinienem mieć las z lewej, a jezioro z prawej, a ja miałem las i jezioro po prawej, a po lewej pola. Droga momentami wiodła przez wysokie trawy, które na dodatek wciąż były mokre (chociaż to już południe było), więc udało mi się przemoczyć zarówno buty, jak i nogawki spodni do kolan. Kiedy już wróciłem na właściwą drogę, okazało się pojawiają się na niej odcinki mocno piaszczyste i wtedy zrozumiałem o co chodzi z tym szlakiem rowerowo-pieszym. Otóż szlak rowerowo-pieszy jest wtedy, kiedy rowerzysta musi od czasu do czasu przeprowadzić rower idąc pieszo. Na szczęście niespecjalnie mi się spieszyło (w końcu byłem na majówce), więc mogłem, przy okazji spaceru z rowerem, zetknąć się z naturą – prawie cały brzeg jeziora jest pokryty zaroślami, a z tych zarośli wydobywają się głosy ptaków, żab, jakichś hałaśliwych owadów. Są też zwierzęta chyba bezgłośne – kiedy zatrzymałem się żeby coś zjeść i trochę się wysuszyć, na drogę wypełzło coś wężopodobnego (nie mam zdjęcia co to, a zanim komórka stwierdziła że jest gotowa zrobić zdjęcie, to to coś, co wypełzło, zdążyło się przestraszyć i wrócić z powrotem w krzaki).
Po powrocie do miasta poczekałem na odjazd pociągu z parowozem do Poznania – udało mi się stanąć na wiadukcie nad torami i zrobić zdjęcie (tym razem z wyprzedzeniem włączyłem aparat w komórce) w momencie, kiedy lokomotywa dojeżdżała pod wiadukt na którym stałem. Po zakończeniu w ten sposób parowozowej części dnia, pojechałem zwiedzić sam Wolsztyn. Miasto wygląda bardzo przyjemnie – dużo starych domów/willi, niezbyt regularna siatka uliczek w centrum, trochę pomników. Właśnie trwa remont nawierzchni rynku, co nie przeszkadza wystawiać właścicielom letniego ogródka przed kawiarnią/lodziarnią/pizzerią – tylko część stolików stoi na wykładzinie położonej na piasku. Pizzę mają bardzo dobrą (prawdziwe składniki których nie żałują, w sosie czuć prawdziwe pomidory, szynka ma smak) – być może jest to pozytywny efekt konkurencji – jak powiedział mi właściciel, w kilkunastotysięcznym mieście jest dziesięć pizzerii, więc jakoś trzeba się wyróżniać z tłumu.
Na zakończenie wizyty w Wolsztynie przejechałem się zobaczyć Jezioro Wolsztyńskie – trochę mniejsze niż Jezioro Berzyńskie, ale chyba lepiej zagospodarowane, jest na nim miejskie „molo” z ławeczkami i chmarą kaczek naokoło. Mają tam nawet ogólnodostępny internet przez wifi – do dwóch godzin dziennie można korzystać z publicznego hotspota. Skoro jest sieć, to spróbowałem sprawdzić na szybko rozkład jazdy pociągów, a tu – niespodzianka, strona http://rozklad-pkp.pl/ tak sprytnie wyświetla reklamy, że reklama zasłania pole w którym trzeba wpisać skąd się jedzie, a jednocześnie nie udało mi się tak doklikać, żeby zamknąć tę reklamę. W końcu skorzystałem ze strony kolei niemieckich – baza danych jest ta sama, a mają też stronę zoptymalizowaną do wyświetlania w telefonie.
Do Poznania wróciłem nie pociągiem prowadzonym parowozem, a stosunkowo nowym szynobusem – jest w nim specjalne miejsce na rowery, zawieszenie dużo lepiej (w porównaniu ze starymi wagonami) tłumi niedoskonałości toru, duża część podłogi ma obniżoną wysokość, więc łatwiej jest wjechać z wózkiem czy rowerem, albo w ogóle wejść mniej sprawnym osobom. Rozmiar szynobusu (dwuczłonowy) jest chyba optymalnie dobrany na tę trasę – do Poznania dojechaliśmy z prawie wszystkimi miejscami zajętymi. Na miejscu okazało się, że udało mi się z pogodą – ominęła mnie dosyć konkretna ulewa w Poznaniu – z tego co widzę, kałuż pod domem zdecydowanie więcej się zrobiło.

Musisz się zalogować aby móc komentować.