Przyjeżdżamy do Bariloche bez sprecyzowanych planów na pobyt w tym mieście, a tym bardziej na dalszą podróż. Wiemy tylko tyle, że mieszkanie mamy wynajęte do pierwszego dnia świąt.
23 grudnia zaczynamy od zrobienia prania – bardzo fajnie, że w mieszkaniu jest pralka, ale byłoby jeszcze fajniej, gdyby suszarka na pranie była na tyle duża, żeby można było całe pranie rozwiesić. Część z czystych (ale wilgotnych) rzeczy znajduje chwilowo miejsce na krzesłach i na kaloryferze. Następnie idziemy na dłuższy spacer – kierujemy się w stronę centrum, chcemy zobaczyć sklepy z tutejszą słynną czekoladą. Sklep marki Rapanui nie dość że sprzedaje przeróżne wyroby czekoladowe, trufle, ciasta, ma także lodziarnię, oraz własne lodowisko! Nie jest tanio, ale jest przepysznie. Wracając odwiedzamy supermarket, próbując wymyślić, co z dostępnych tu produktów, można wykorzystać na Wigilię. Wybór jest mocno inny niż w Polsce, na dodatek nie mamy wiele czasu na przygotowania. W końcu udaje się wymyślić jak zrobić bardzo prosty, a jednocześnie smaczny posiłek.
Wieczorem idziemy do tej samej knajpki w której byliśmy dzień wcześniej. Pani przemiło nas wita, próbujemy innych dań niż poprzednio – ale są równie smaczne. Uprzedza nas, że w Wigilię jest u nich zamknięte, więc na zaś życzymy sobie wszystkiego dobrego. Do domu wracamy zmęczeni, ale jeszcze znajduję chwilę, żeby pogłówkować jak jechać dalej. Bilety autobusowe do Salty kosztują sporo, na dodatek taka podróż trwa według rozkładu prawie 40 godzin. Z ciekawości patrzę na połączenia lotnicze – okazuje się, że zwykle bilety są dosyć drogie, ale w pierwszy dzień świąt cena jest niższa niż gdybyśmy jechali autobusem. Dłuższą chwilę zajmuje kupowanie biletów online – nie chcę kupować przez pośrednika, bo wszędzie trzeba płacić w walutach po przeliczeniu po oficjalnym kursie peso argentyńskiego. Na stronie Aerolineas Argentinas początkowo też widzę cenę w dolarach, ale to dlatego, że automatycznie włączyła mi się angielskojęzyczna wersja strony. Po przełączeniu na wersję argentyńską w końcu widzę kwoty w pesos, więc w końcu kupuję nam bilety. Karta zostaje obciążona w pesos, początkowo zostaje to przeliczone na złotówki po oficjalnym kursie, ale po kilku dniach następuje korekta i ostatecznie kwota zostaje przeliczona po korzystniejszym kursie dla turystów.
Wigilia na południowej półkuli wygląda zupełnie inaczej niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Polsce. Tu właśnie zaczyna się lato, dzień jest bardzo długi i pełen słońca. Zaczynamy od spaceru, tym razem schodzimy nad jezioro Nahuel Huapí, docieramy do molo, z którego widać panoramę gór z ośnieżonymi szczytami. Jest tłum spacerowiczów, niedaleki skate park jest pełen młodzieży, zaś nad samym jeziorem spotkać też można sporo plażowiczów. Bariloche nie jest płaskie, ulice schodzą w stronę wody, niektóre z ulic są tak strome, że zamiast chodnika są schody, a samochody zamiast jechać prosto, jadą krętą drogą jak na Lombard Street w San Francisco.
Na głównym placu też klimat wakacji, chociaż ze sztuczną choinką. Ale wystarczy spojrzeć pod nogi, żeby przypomnieć mroczną historię Argentyny – na bruku namalowane są dziesiątki, czy setki nazwisk wraz z datami. To upamiętnienie desaparecidos – ofiar prześladowań politycznych porwanych przez służby argentyńskiej junty lat siedemdziesiątych.
Pierwsza gwiazdka nie pojawi się jeszcze przez wiele godzin, ale postanawiamy zacząć kolację wigilijną o podobnej godzinie, jak w Polsce. Dań mamy niewiele, ale są bardzo dobre. Jest fasola z cebulą, a następnie bardzo szybko rozpoczynamy deser – jest kilka rodzajów czekoladek, jest świetne ciasto cytrynowe, mamy nawet lody!