Przywitanie z Patagonią

Opublikowano: 6.01.2024 o 18:44 przez mat w Chile, Naokoło świata, Patagonia

Nie byliśmy pewni, czy zdążymy na wcześniejszy autobus z lotniska Punta Arenas do Puerto Natales (zdążyliśmy), więc dopiero po odebraniu naszego bagażu kupujemy przez internet bilety, dowiadujemy się gdzie jest przystanek i czekamy na zewnątrz terminala. Dobrze że mamy ciepłe kurtki – jest słonecznie, ale wieje mocny wiatr, a autobus się spóźnia. W końcu o 9 rano wsiadamy. Zaczynam czuć klimat południowoamerykańskich podróży autobusem przez środek niczego – pusta droga, przestrzeń za oknem, w oddali czasem jakiś ośnieżony szczyt.. Przed południem jesteśmy w Puerto Natales, nocleg mamy na szczęście blisko dworca. Jesteśmy bardzo zmęczeni długą podróżą, ale na dzień dobry musimy pogłaskać tutejszego biało-czarnego kota, który stanowczo się tego domaga.

Zaciągamy zasłony, ustawiamy budzik i dajemy sobie 2 godziny snu. Potem szybkie pranie (nasze mieszkanko ma pralkę), mieszkająca obok właścicielka w tym samym momencie rozwiesza w ogrodzie swoje pranie i nawet pożycza nam klamerki do rozwieszenia – są tutaj bardzo potrzebne, bo patagoński wiatr potrafi mocno wiać. Idziemy na spacer do centrum, droga jest stosunkowo prosta, ulice przecinają się pod kątem prostym, przy ulicach skromne parterowe domki. Miasto położone jest nad wodą, a na horyzoncie prawie wszędzie imponujące góry. Jest grudzień, jesteśmy na dalekim południu, więc dzień jest długi – wracamy późno, ale wciąż jest widno. Nasze pranie szybko wyschło na wietrze, więc zbieramy je, a potem szybko spać.

Następny dzień, 9 grudnia, spędzamy próbując przygotować się do trekkingu przy Torres del Paine. Zeszliśmy prawie całe Puerto Natales w poszukiwaniu liofilizowanych posiłków, niestety z marnymi rezultatami – udaje się znaleźć tylko liofilizowane desery, a to akurat niekoniecznie jest nam potrzebne. Ostatecznie kupujemy dwie paczki ravioli, jakąś przyprawę do tego, trochę batoników, paczkę cukierków, herbatę w saszetkach, chińskie zupki i małą jednorazową butlę z gazem do kuchenki. Powinno wystarczyć na następne 5 dni. W przerwie w zakupach słyszymy jakieś hałasy – to parada, chyba z okazji rocznicy założenia miasta (ale równie dobrze może być to parada świąteczna, albo i przedkarnawałowa), najgłośniejszą atrakcją są grupy młodzieży w kolorowych strojach – grają na bębnach i werblach i tańczą. Wieczorem przepakowanie rzeczy – te trekkingowe zostają w plecakach, a pozostałe w torbie, która zostaje w domu aż do naszego powrotu z wędrówki.

Możliwość komentowania jest wyłączona.