Bez wiekszych przygod dojechalem w sobote rano do Cuzco. Troche juz znudzilo mi sie podrozowanie lokalnymi autobusami, jazda w halasie i zgadywanie czy dany przystanek to ten na ktorym mam wysiasc, wiec wykupilem sobie wycieczke po swietej dolinie Inkow. Rano wycieczka pojechala do miejscowosci Pisac – tam obejrzelismy lokalny targ, a potem ruiny twierdzy czy swiatyni polozonej nad miasteczkiem. Co ciekawe – ruiny sa polozone dokladnie na tej samej wysokosci nad poziomem morza co Cuzco (w jezyku Quechua, uzywanym przez Inkow, Qousqo znaczy „srodek swiata”). Chodzenie po ruinach jest bardzo meczace – trzeba pokonywac bardzo strome stopnie. Pogoda byla swietna, nawet zbyt dobra – zapomnialem sie posmarowac kremem do opalania i zrobilem sie troche czerwony na twarzy;)
Pozniej zjedlismy obiad w miejscowosci Urubamba (dodatkowo platny), a nastepnie zwiedzilismy kolejne ruiny polozone ponad miasteczkiem Ollantaytambo. Wyglada na to, ze cala budowla jest poswiecona przesileniu zimowemu – 21 czerwca (jestesmy na poludniowej polkuli) kilka okreslonych punktow w okolicy jest wyciaganych z mroku swiatlem slonecznym.
Dolina Inkow, w odroznieniu od wczesniej zwiedzanych przeze mnie rejonow Peru, jest dosc schludna, widac sporo zieleni, dachy domow kryte sa albo strzecha albo pomaranczowa dachowka – w innych miejscach kroluje pordzewiala blacha falista.
Za dwie godziny z Ollantaytambo (gdzie w tej chwili jestem) odjezdza moj pociag do Aguas Calientes – ostatniej miejscowosci przed ruinami Machu Picchu. Mam wykupiony nocleg – dwie noce w Aguas Calientes. Cala niedziele zamierzam zwiedzac Machu Picchu, w poniedzialek wracam do Cuzco.
Słusznie, że zrobiłeś się na twarzy czerwonoskóry. Pasuje do części świata, w której przebywasz. Jeszcze tylko włosy wypadałoby szuwaksem pociągnąć…