28 listopada zaczynamy od powrotu do miasteczka Twizel – zapomniałem wieczorem zatankować, a nie jestem przekonany, czy następną stację benzynową spotkalibyśmy zanim skończy się nam paliwo. Nasz kamper ma spory apetyt, z reguły ponad 10l/100km – trochę trudno się do tego przyzwyczaić, jeżdżąc w Polsce autem, które zwykle potrafi przejechać 800-900 km na jednym baku. Szybki powrót nad jezioro Pukaki, gdzie w końcu jemy śniadanie – i to w bardzo przyjemnych okolicznościach przyrody!
Kamper musimy oddać 4 grudnia w Auckland, więc mamy przed sobą połowę Wyspy Południowej, przeprawę promową, a następnie dużą część Wyspy Północnej, a wszystko to do przejechania w mniej niż tydzień. Nasze bilety na prom są zarezerwowane na 30 listopada, więc w niecałe 3 dni musimy dojechać na sam czubek Wyspy Południowej. Decydujemy się na razie jechać do Christchurch, gdzie przenocujemy w motelu – prognoza na dziś mówi o silnych wiatrach i o deszczu, więc spanie w prawdziwym łóżku, pod prawdziwym dachem, w pokoju z łazienką, wydaje się nam być całkiem niezłym pomysłem. Tymczasem jedziemy nad kolejne jezioro – Tekapo.
Po spacerze nad jeziorem ruszamy obejrzeć wąwóz rzeki Rakaia. Podczas spaceru szlakiem turystycznym zaczyna kropić, na szczęście dopiero kiedy wracamy, ale i tak ostatnie metry pokonujemy biegiem w mocnym deszczu.
Ustawiamy w nawigacji adres naszego hotelu i jedziemy prosto do Christchurch. Prognoza pogody się sprawdza, leje i mocno wieje, muszę się siłować z kierownicą żeby jechać prosto. Suchy i ciepły pokój w motelu wynagradza nam trudy jazdy.
29 listopada rano załatwiamy różne zakupy w mieście, po czym spędzamy właściwie cały dzień w samochodzie. Chcemy być wieczorem już niedaleko przeprawy promowej, więc pod koniec dnia meldujemy się na kempingu Marfells Beach.
Rano jedziemy najpierw do miejscowości Havelock, gdzie robimy sobie spacer przez las pełen paproci.
Po spacerze jemy obiad w starej knajpce, a później, żeby spalić kalorie, idziemy jeszcze obejrzeć samo miasteczko.
Dalej jedziemy krętą drogą do Picton, skąd odpływa nasz prom. W oczekiwaniu na naszą kolej poznajemy historię miejscowości, w tym jej związki z kapitanem Cookiem (albo odwrotnie). W końcu już pod wieczór wjeżdżamy na statek. Wszystko odbywa się sprawnie i elegancko, wychodzimy z auta i następne godziny spędzamy snując się po dostępnych dla nas pokładach. W końcu wyciągam laptopa i zaczynam spisywać nasze przygody, zaczynając od wylotu z Polski.
Do Wellington docieramy późną nocą, musimy jeszcze dojechać na kemping, co okazuje się utrudnione ze względu na korki. Po ponad godzinie ślimaczej jazdy docieramy na miejsce, znajdujemy kopertę z informacją jak wjechać i gdzie możemy się zatrzymać, i jak najszybciej idziemy spać. Jest pierwsza w nocy, 1 grudnia 2023.