Bilety na samolot były dużo tańsze w pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, więc korzystamy z tego i lecimy z patagońskiego Bariloche do Salty na północy Argentyny. Pierwsze zdzwienie to nasz Uber na lotnisko – kierowca przejeżdża obok nas, jedzie dalej, aż w końcu zatrzymuje się przecznicę dalej. Po chwili dostaję od niego wiadomość że się pogubił, oraz że psuje mu się telefon – udaje nam się dogadać tak, że skoro go widzimy, to już dojdziemy kawałek (z plecakami), bo to lepsza opcja niż żeby próbował znaleźć nasz adres. Kierowca to młody chłopak, sądząc po akcencie raczej nie Argentyńczyk. Trochę mu współczuję – pewnie jest daleko od domu, są święta, a on jeździ rozsypującym się autem, na dodatek klienci mogą się na niego wkurzać ze względu na zepsuty telefon. Na szczęście mamy dużo czasu, jedziemy na lotnisko z dużym wyprzedzeniem czasowym tylko dlatego, że musieliśmy o 10 rano wymeldować się z naszego mieszkania.
Lotnisko w Bariloche to nieduży regionalny port, a 25 grudnia jest prawie całkiem puste. Na szczęście znajdujemy otwartą kawiatnię i spędzamy tam kilka godzin. Budynek terminala jest piętrowy, odloty (i nasza kawiarnia) są na górze, więc przynajmniej mamy dobre widoki. W końcu, po kilku godzinach czekania, możemy nadać bagaż i przejść kontrolę bezpieczeństwa. Aerolineas Argentinas mają dziwne limity w lotach krajowych – bagaż nadawany może ważyć maksimum 15 kilogramów i nie można podczas dokonywania rezerwacji tego zmienić, nawet za opłatą. Za nadbagaż płaci się na lotnisku, przy czym opłata jest stała aż do wagi 23 kilogramów – płaci się około 6 tysięcy pesos (6 dolarów) niezależnie czy walizka będzie ważyc 16, czy 23 kilogramy. Spakowaliśmy się więc tak, że jeden plecak waży równe 15 kilogramów, a drugi – 23, żeby za nadbagaż zapłacić tylko raz. Ku naszemu zdzwieniu, pani przyjmująca nasz bagaż nic nie powiedziała na zbyt ciężki plecak i nie płaciliśmy nic ekstra.
Mamy lot z przesiadką w Buenos Aires. Chwilę przed odlotem, kiedy siedzimy przy naszej bramce, słyszymy komunikat, że owszem lecimy do stolicy, ale na inne lotnisko niż na naszym bilecie. Zanim udaje się nam zrozumieć o co chodzi, zapraszają pasażerów do samolotu, więc nawet nie mamy kogo się spytać co w takim razie z naszą przesiadką. Zajmujemy nasze miejsca i zakładamy że skoro mamy bilety do Salty, linia lotnicza powinna martwić się o to, żebyśmy dotarli na miejsce, więc o przesiadkę będziemy martwić się w Buenos Aires. Tymczasem podziwiamy widoki z samolotu, oglądając Patagonię po raz ostatni.
Na lotnisku w Buenos Aires kierują nas do wyjścia i po odbiór bagażu. Przed wejściem do hali odbioru bagażu nie ma żadnego stanowiska w którym moglibyśmy się dowiedzieć co z naszą przesiadką, zapytane osoby z obsługi również nie za bardzo są w stanie nam pomóc. Na wszelki wypadek ustawiamy się po odbiór bagażu razem z pozostałymi pasażerami naszego lotu – faktycznie, jeden z naszych plecaków pokazuje się na karuzeli. Gorzej z drugim plecakiem – nigdzie nie możemy go znaleźć. Idziemy do punktu zagubionego bagażu, tam również ciężko się dogadać, ale w końcu tłumaczymy że nie mamy jednego z plecaków. Pan z obsługi gdzieś chodzi, rozmawia przez telefon, w końcu znika, a kiedy zastanawiamy się dokąd poszedł, inna osoba z obsługi przywozi do punktu wózek z naszym brakującym plecakiem. Uff!
Wychodzimy do części ogólnodostępnej terminala, tam w końcu znajdujemy punkt informacyjny naszych linii lotniczych, gdzie miła pani zmienia nam rezerwację na lot z lotniska na którym się znajdujemy, na dodatek na wcześniejszą godzinę niż ta, o której mieliśmy pierwotnie lecieć. Dostajemy nawet miejsca razem i to przy oknie. Musimy jeszcze raz nadać bagaż – tym razem pan z obsługi zwraca uwagę na przekroczony limit wagi. Zabiera moją kartę pokładową, daje mi pokwitowanie nadania bagażu, a z tym muszę udać się do specjalnej kasy w której płacę opłatę dodatkową. Dopiero po dokonaniu płatności otrzymuję nową kartę pokładową. Zastanawiam się, czy kwoty opłaty dodatkowej wystarczają nawet na opłacenie kasjera w tej kasie. W końcu przechodzimy znowu kontrolę, znajdujemy naszą bramkę i wsiadamy do samolotu. Widoki też ciekawe – lotnisko Aeroparque znajduje się nad estuarium La Plata, po starcie widzimy więc zachód słońca nad wodą, a w oddali po drugiej stronie La Platy majaczy się Urugwaj. Dalej przez jakiś czas lecimy wzdłuż rzeki Parana, a później robi się już całkiem ciemno.
W Salcie lądujemy późnym wieczorem. Tym razem nie mamy problemu z odbiorem bagażu, ale trochę niepotrzebnie zamarudziliśmy przy wychodzeniu z terminala. Okazuje się, że o tej porze na lotnisku jest niewiele taksówek, więc stoimy w kolejce czekając aż kolejna raczy przyjechać. Pomimo nocnej pory, kurs do centrum jest bardzo tani, kosztuje nas około 5 tysięcy pesos, czyli mniej więcej 5 dolarów. W hotelu przyjemna obsługa, szybko meldujemy się i idziemy spać.