Przedostatni dzień wycieczki do Uyuni, 14 stycznia 2024, zaczynamy od pytania przy śniadaniu – czy jechać trasą typową dla większości wycieczek, czy wybrać mniej uczęszczaną wersję alternatywną. Nicolasowi jest właściwie wszystko jedno, świetnie zna obydwie opcje, więc chce wiedzieć jaka jest nasza decyzja. Dopytujemy się czym się różnią obydwie trasy – okazuje się, że ta typowa jest pod względem krajobrazu i spotykanych zwierząt zbliżona do tego, co już widzieliśmy, za to alternatywna da nam nieco inne spojrzenie na Altiplano. W końcu chyba najbardziej przekonuje nas to, że wybierając drugą opcję spotkamy zdecydowanie mniej innych grup, więc tak się umawiamy z kierowcą.


Po śniadaniu jak zwykle dostajemy zadanie przejść się kawałek – tym razem do punktu widokowego Aguas Calientes nad Laguna Colorada. Widzieliśmy jezioro wczoraj po południu, ale mamy zupełnie inne wrażenia idąc wzdłuż brzegu o poranku, kiedy świeci niskie słońce i możemy spokojnie obserwować stada flamingów w wodzie.
Po chwili do punktu widokowego przyjeżdża zielona Toyota, wsiadamy i ruszamy w dalszą drogę. Zaczynamy od wizyty przy Árbol de Piedra – położonej na pustyni Siloli skale w kształcie drzewa. Skała jest wąska u podstawy i dużo szersza wyżej. Spowodowane jest to wiatrem niosącym grube i ostre ziarna piachu z pustyni, im bliżej podstawy, tym więcej piasku i mocniejsza erozja.


Stamtąd ruszamy w naszą alternatywną trasę – po pół godziny zatrzymujemy się na przystanek w celu zrobienia sobie śmiesznych zdjęć. Nicolas zabiera nam telefony i robi nam zdjęcia. Ustawia nas w różnych pozach, każe skakać, aż nie możemy złapać tchu.


Kolejny przystanek to Laguna Cachi, wyróżniająca się swoim żółtym kolorem. Chodzimy przez chwilę po czymś w rodzaju wielkiej plaży – jezioro jest dość wyschnięte i jest to część, która zostanie zalana kiedy przyjdą deszcze.

Mniej więcej po godzinie naszym oczom ukazują się najpierw ciekawe skały, a potem, niżej – Laguna Turquin. Kierowca parkuje samochód pomiędzy skałami i znów daje nam czas wolny. Kiedy po jakimś czasie wracamy, widzimy, że przygotował dla wszystkich obiad, jedyną niedogodnością jest to, że nie ma stołów, a siedzieć musimy na wielkich kamieniach. Po obiedzie Nicolas wskazuje nam miejsce, w które mamy iść, zyskując w ten sposób trochę czasu na poskładanie wszystkiego po posiłku. Z daleka okazuje się, że jedna ze skał, pod którą robiliśmy sobie piknik, wygląda nieco jak warszawski cwaniak w kaszkiecie.
Zaczynamy najdłuższy odcinek tego dnia – musimy dojechać bezdrożami do brzegu Salar de Uyuni. Przyjeżdżamy do hotelu zbudowanego z soli – ściany są z pustaków z soli, na podłodze jakby rozsypano grubą sól, nawet wysokie łóżka są z soli (ale już materace i pościel na szczęście nie). W pokojach są nawet toalety z umywalką, a na końcu korytarza, pełniącego też rolę sali jadalnej, są dwa prysznice. Swoją drogą, po wzięciu prysznica chodzenie w klapkach po podłodze wysypanej solą jest bardzo ciekawą czynnością. Po chwili odpoczynku jedziemy zobaczyć ostatnią atrakcję – w końcu wjeżdżamy na słone jezioro. Nicolas znowu dyryguje nami, każe nam się kłaść na ziemi (soli?), każe nam tańczyć, a sam jeździ wokół nas samochodem jednocześnie filmując. Naprawdę świetny człowiek!