Za tydzień o tej porze powinienem dojeżdżać do Krosna, a za dwa tygodnie o tej porze powinienem być już od kilku godzin w Santiago de Chile. Podróż do Chile będzie trwać ze trzy razy dłużej niż ta do Krosna, za to w liczbie kilometrów różnica będzie mniej więcej czterdziestokrotna.
Tymczasem coraz bardziej zaczynam sobie zdawać sprawę z wszystkiego, co jeszcze muszę przygotować przed wyjazdem (tym do Ameryki Południowej). Na szczęście nie jest to jeszcze taki typowy reisefieber – wciąż bardzo się cieszę perspektywą wyjazdu i staram się nie przejmować ewentualnymi przeszkodami. Dużo mocniej się niepokoiłem, kiedy miesiąc temu kupowałem bilet lotniczy. Dopiero gdy już wyszedłem z biura podróży z biletem w kieszeni, nagle całe napięcie zniknęło i idąc Kruczą, przechodząc przez skrzyżowanie z Alejami Jerozolimskimi, nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
Teraz, skoro mam już bilet i nie mogę go zwrócić, właściwie nie mogę zrezygnować. Mam paszport, plecak, jakieś ubranie, buty, śpiwór, dobry przewodnik – co najwyżej mogę zapomnieć o zabraniu drobiazgów takich jak pasta do zębów – na logikę nie ma się czego obawiać i tego założenia staram się trzymać!