Dosyc krotko trwala moja wizyta w kanionie Colca – przyjechalem do Cabanaconde wieczorem, zjadlem cos, poszedlem spac, o 6.30 rano wsiadlem w autobus w kierunku Arequipy i wysiadlem pol godziny pozniej w miejscu zwanym Cruz del Condor – podobno najlepsze miejsce na ogladanie kondorow. Spedzilem dwie i pol godziny nad przepascia – w punkcie widokowym z ktorego okolo godziny 9 rano widac wznoszace sie kondory. Faktycznie – byly, zrobilem zdjecia. Kondor jest naprawde olbrzymim ptakiem. Calkowite przeciwienstwo kolibra – a kolibry (albo inne male ptaki unoszace sie nad kwiatem i wyjadajace nektar) tez z punktu widokowego bylo widac.
Dziwne wrazenie robi patrzenie sie w tak gleboka przepasc – od punktu w ktorym bylem do dna jest jakies poltora kilometra. Nie majac prawie zadnego punktu odniesienia nie bylem sobie w stanie wyobrazic, ze tam w glebi zmiesciloby sie bodajze piec wiez Eiffela. Rzeka Colca, na samym dole, wydawala sie byc drobnym strumykiem – dopiero przypomnialem sobie artykul z pierwszego National Geographica ktory dostalem kilkanascie lat temu – o splywie pontonowym wlasnie tamtedy. Wtedy zdalem sobie sprawe z tego, ze te male kamyczki, ktore widze na dole, to kilkudziesieciometrowe glazy.
Za niecale dwie godziny wsiadam do nocnego autobusu do Cuzco, tylko dokoncze przegladanie maili i cos zjem najpierw. Z Cuzco chce jeszcze tego samego dnia pojechac do Ollantaytambo, skad dalej do Aguas Calientes, czyli do miejscowosci polozonej najblizej Machu Picchu. Wyglada na to ze zedra ze mnie straszna forse – ale w Peru generalnie maja takie podejscie ze od turysty da sie wyciagnac dowolne pieniadze – w formie dodatkowych oplat, podatkow, uslug oferowanych przez monopolistow.. W niedziele powinienem zwiedzac Machu Picchu, w poniedzialek, jesli wszystko dobrze pojdzie, powinienem udac sie w kierunku jeziora Titicaca i Boliwii:)
„El Cóndor pasa”, czyli „Ej, przeleciał ptaszek” po naszemu…