Jet lag

Opublikowano: 8.03.2010 o 8:11 przez mat w Kalifornia, Latanie

Mam bardzo dużo wrażeń z dzisiejszego dnia do opowiedzenia, ale wygląda że najwcześniej jutro się tym zajmę – przynajmniej tak, żeby opisać wszystko ze szczegółami. W tej chwili jest godzina dziesiąta wieczorem, ale mój organizm chyba cały czas twierdzi że to już siódma rano, więc jestem totalnie nieprzytomny i obawiam się, że za dużo w ten sposób nie uda mi się napisać.
Na razie tylko w telegraficznym skrócie dzisiejsza wycieczka:
Kolejką Bart do samego San Francisco, tam pod górkę i z górki przejażdżka cable carem (tramwaj linowy). Miałem miejsce stojące na pomoście nad ulicą, więc trochę to wyglądało jak na starych zdjęciach z Warszawy, gdzie ludzie jeździli przyczepieni do boku wagonów. Na szczęście jechał na tyle powoli, że nie było problemu z robieniem zdjęć. Dalej spacer do Fisherman’s Wharf, tam dłuższy spacer po nabrzeżu i okolicach, widać też wyspę na której położone jest Alcatraz. Na miejscu było też muzeum automatów do których się wrzuca pieniądze, a potem można sobie na nich pograć. Kiedy zobaczyłem automat z grą Pole Position, zrobiło mi się co najmniej głupio – żeby gra w którą grałem w czasach wczesnej podstawówki była w muzeum już? Następnie dalsza część spaceru – porozbierane dzieciaki chlapały się w oceanie, a w tym samym czasie wiatr wiał taki, że pomimo założonej cieplejszej czapki i założonego szalika było mi i tak zimno. Te dzieciaki chyba w temsposób chciały – łącząc przyjemne z pożytecznym – nie dość, że wyszaleją się na plaży i w wodzie, to mają szanse dostać do tego jeszcze zwolnienie lekarskie ze szkoły.
Potem jeszcze udało się za mglą zobaczyć most Golden Gate, następnie ustawić się w kolejce do cable cara (na Fisherman’s Wharf sporo osób chce do niego wsiąść), Obok kolejki chętnych do podróży rozłożył się pan z gitarą i wzmacniaczem – mógłby zagrać potencjalnie fajnie, ale nie przejmował się ani tym, czy gitara jest nastrojona, ani tym, czy trzyma się rytmu. Generalnie dźwięki produkował podobne do tego, co przedstawia Pan Witek z Atlantydy, tylko to chyba nie było jego własne kompozycje, ale kawałki Hendriksa, Claptona i Aerosmith.
Cable carem udało się dojechać do chińskiej dzielnicy, w poszukiwaniu jedzenia – ale wszędzie spotykane napisy po chińsku trochę odstraszały. Zaraz obok udało się znaleźć meksykańską knajpę z całkiem niezłym żarciem, które nawet udało mi się zamówić mówiąc po hiszpańsku;-) Po obiedzie z powrotem (tym razem trolejbusem) do Fisherman’s Wharf, skąd tramwajem linii F, typu PCC udało się dojechać najpierw wzdłuż wybrzeża, a potem do centrum miasta, aż do stacji kolejki Bart, którą to kolejką udało się wrócić do South San Francisco.
Dobranoc.

Musisz się zalogować aby móc komentować.