W środę, 22.04, w końcu udało nam się odwiedzić wodospady Iguazu. Na szczęście pogoda zdążyła się poprawić i dzień zapowiadał się przyjemnie. Wodospady są oddalone kilkanaście kilometrów od miasteczka Puerto Iguazu, ale komunikacja publiczna działa dosyć sprawnie i dojeżdża pod samą bramę rezerwatu. Po drodze, wyglądając przez okno autobusu, doszliśmy do wniosku, że spory kawałek przeszliśmy w deszczu dzień wcześniej.
Tym razem pogoda była całkiem słoneczna. Pierwszą rzeczą po kupnie biletów i przejściu przez bramki było wysmarowanie się kremem przeciwsłonecznym (przywieziony z Polski, bo podobno tańszy i pewniejszy) i wyperfumowanie się środkiem na komary (kupiony na miejscu, bo podobno tańszy i pewniejszy). Następnie spróbowaliśmy wejść na pieszy szlak Makuko, biegnący przez las aż do któregoś z mniejszych wodospadów. Niestety, już po kilkudziesięciu metrach zrezygnowaliśmy – na szlaku były głębokie kałuże i bardzo głośno zaprotestowałem że jednak nie chcę o godzinie 9 rano po raz kolejny przemoczyć swoich butów, z takim trudem wysuszonych poprzedniej nocy. Zamiast tego szlaku pojechaliśmy turystyczną kolejką wąskotorową w pobliże największego wodospadu – Garganta del Diablo. Śmiesznie wyglądała organizacja ruchu – najpierw jedzie się do środkowej stacji, wysiada z wagoników, ustawia się w kolejce i po kilku minutach na tą samą stację i ten sam peron przyjeżdża kolejny pociąg, tym razem kierujący się do stacji końcowej. Jeśli dobrze pamiętam, to w sumie jest 9 km jazdy od pierwszej do ostatniej stacji. Po drugim wyjściu z pociągu idzie się kilkanaście minut specjalnymi pomostami zbudowanymi nad rozlewiskiem rzeki (jak mówili miejscowi, mieliśmy szczęście, bo jeszcze niedawno pomosty były w remoncie i nie można było tej części wodospadów zwiedzać), aż w końcu dociera się do platformy widokowej nad Gardzielą Diabła. Dużo wody, bardzo bardzo dużo wody – wszystko to nagle spada kilkadziesiąt metrów niżej. Hipnotyzujące. Do tego tłumy turystów, każdy próbuje sobie zrobić selfie.
Powrót do stacji kolejki był ciekawszy, zobaczyliśmy po drodze dużo więcej ptaków niż godzinę wcześniej, również sporo motyli. Nie znam się ani na ptakach ani na motylach, ale nie przeszkadza mi to w ich oglądaniu kiedy mam okazję. Motyle też sobie mną nie przeszkadzały, jeden przez chwilę uparcie siedział mi na dłoni. Potem znowu kolejką, tym razem tylko do środkowej stacji, szybka przekąska (szybka, bo wszędzie, gdzie znajdują się punkty żywieniowe, czają się bandy koati próbujących zabrać jedzenie turystom), a następnie wycieczka w stronę kolejnych wodospadów. Wodospady niezmiernie malownicze, inne niż Garganta del Diablo, bo położone wśród zieleni. Przez chwilę zrobiło się pochmurno, ale dzięki temu w momencie, gdy słońce znowu się pojawiło, nagle pojawiła się tęcza w mgiełce unoszącej się nad wodospadami. Najpierw poszliśmy zobaczyć widok sponad wodospadów, a następnie dolnym szlakiem, pokazującym jak wyglądają od dołu. Dolny szlak był o tyle fajny, że po drodze udało się zobaczyć tukana zbierającego i jedzącego jagody z drzew.
Okazało się, że ze środkowej stacji kolejki można dojść pieszo do punktu wejścia, nieco bardziej cywilizowaną ścieżką przez las (czyt. można przejść suchą stopą), po drodze udało się jeszcze zobaczyć makaki i chyba jeszcze jakieś małpki, całkiem dużego pająka i sporo innej przyrody. Wrażenia z całego dnia niezwykle pozytywne.
0
Musisz się zalogować aby móc komentować.