First we take Manhattan

Opublikowano: 19.07.2010 o 0:32 przez mat w Kolej, Niemcy

Czyli okazało się, że zwiedzam w kolejności jak w piosence Cohena i w końcu udało mi się odwiedzić Berlin.
Upał był ostatnimi czasy, co nie sprzyja pisaniu czegokolwiek, więc dopiero po tygodniu od wycieczki zbieram się do napisania kilku słów. Trasa trochę w rodzaju bardzo dobrego połączenia z Bareji: w piątek z biura 10 minut piechotą na przystanek, tam w szóstkę, do dworca głównego, ustawić się w kolejce po bilety (nie zdążam przed godziną odjazdu dojść do okienka), więc do pociągu Poznań – Szczecin i kupno biletu u kierownika. Pociąg oczywiście przepełniony, więc nawet upał nie jest straszny (bo już wszystko jedno). W Krzyżu wysiadka, przejście na drugi peron, kolejny pociąg na dzień dobry już opóźniony, ale w końcu przyjeżdża szynobus Krzyż – Kostrzyn, a po kilkudziesięciu minutach (za Gorzowem Wielkopolskim) nawet znalazłem miejsce siedzące. W Kostrzynie jesteśmy opóźnieni, więc pociąg (niemiecki szynobus) Kostrzyn – Berlin Lichtenberg odjechał, na szczęście za jakiś czas jest jeszcze jeden, ostatni tego dnia. Można szybko zwiedzić stację Kostrzyn (jest nietypowa, bo linie kolejowe się krzyżują tak, że jedna przejeżdża nad drugą – górą jedzie się niezelektryfikowaną linią do Berlina, a dołem – zelektryfikowaną do Szczecina), budynek stacji, poza dopasowaniem do tego, że jeden peron jest pod drugim, jest o tyle ciekawy, że jest ceglany i na elewacji nawet są specjalne cegły o fikuśnych kształtach (części ozdobnych cegieł nie ma, bo pewnie odpadły w ciągu ostatnich 60 lat), przy okazji zwiedzania kupić bilet do Berlina, a w końcu doczekać się pociągu do Niemiec. Tutaj już z górki – przez Odrę i na niemiecką stronę (jak miło że jesteśmy w Schengen), jeszcze jakąś godzinkę przez lasy (nawet komórka przez dłuższy czas nie ma żadnego zasięgu) i już jesteśmy w Berlinie bardzo wschodnim, na stacji pusto, poza budką z kebabem, w końcu znajduje się peron S-Bahn (taka SKMka), na peronie automat, w którym kupuję bilet 48h (w cenie komunikacja miejska + zniżki do jakichś muzeów, niestety nie wiem jakich, bo automat broszurek z informacją nie wydaje, a jak klient ma bilet, to w żadnym porządnym niemieckim kiosku broszurki nie wydadzą, chyba że się kupi jeszcze raz bilet w kiosku u człowieka). S-bahn linii S-7 jedzie przez całe miasto, dobre 35 minut do stacji Charlottenburg, gdzie zaraz przy wyjściu z kolejki jest całkiem miły hotel. Wprawdzie obok drzwi do hotelu są drzwi do drugiej kamienicy, z mocno kolorowym neonem przedstawiającym chyba różne miłe panie, ale w samym hotelu spokój i generalnie ordnung i spokój. Pokój bardzo skromny, ale z widokiem na podwórko i cichy.
Rano upał jest równie duży jak poprzedniego dnia (tzn ogólnie przez całą wycieczkę w ciągu dnia temperatury były rzędu 36 stopni w cieniu). Całe zwiedzanie było – jak zwykle u mnie – trochę chaotyczne, najpierw poszukiwanie sklepu z wodą (znalazł się lidl), potem znowu w kolejkę i na wschód, do Alexanderplatz (plac jest duży), obejrzeć wieżę telewizyjną (tylko z dołu, bilety drogie i trzeba stać w kolejce po bilety, potem być na miejscu o określonej godzinie i dopiero można pojechać na taras widokowy – za dużo zabawy). Kawałek dalej był mocno zabytkowy kościół (w upał jedną z zalet jest to, że w kościele chłodniej), jako że kościół protestancki, to trochę inaczej w środku urządzony niż „standardowe” kościoły w Polsce (nie napiszę jak bardzo inaczej, ale wrażenie jakieś takie inne zrobił na mnie), potem w autobus piętrowy (w mieście są 2 linie turystyczne, 100 i 200, obydwie mają część trasy wspólną, więc skoro pierwsza podjechała 200, to można było pojechać i zobaczyć najpierw miasto trochę z góry. Po drodze było Unter den Linden, potem jakoś chyba przez okolice Potsdamer Platz, obok filharmonii (budynek się wyróżnia, ale taki dosyć brzydki z zewnątrz, jakiś taki żółtawy), potem wzdłuż ZOO, gdzie przy Budapester strasse jazda autobusem się znudziła i trzeba było spróbować pozwiedzać. W Berlinie chyba momentami lubią pokazywać jak bardzo niszcząca jest wojna – na placu stoją ruiny kościoła (poświęconego pierwotnie cesarzowi Wilhelmowi), z wystawą poświęconą historii, resztkami mozaik wewnątrz i zrujnowaną połową wieży. Z jednej strony obok stoi nowy gmach kościoła z lat 60., a po drugiej stronie ruin – nowa dzwonnica. Po drodze jeszcze stragany z pamiątkami i kiełbaskami. Zaraz obok jest znana ulica Kurfürstendammstrasse – bardzo fajnie że to właściwie aleja z drzewami – przydaje się w upalny dzień (chociaż najlepsze i tak było od czasu do czasu wejście do dowolnego klimatyzowanego sklepu i udawanie pilnego oglądania przez kilka-kilkanaście minut). Dalej znów przejazd bardziej do centrum (w okolice Wyspy Muzeów), tym razem metrem (U-Bahn, równie nieklimatyzowany jak S-Bahn). Gdzieś w okolicy bardzo nazwa ulicy – Unterwasserstrasse. Jako że wyspa muzeów, trzeba było spróbować się ukulturalnić – wybór padł na Starą Galerię Narodową – na ekspozycji dzieła realistów, trochę niezłych impresjonistów, oraz dzieła romantyczne i klasycystyczne. W ramach ceny normalnego biletu można wypożyczyć słuchawki z komentarzem – wystarczy wybrać numer (umieszczony przy obrazie), i już można posłuchać. Komentarz niestety trochę przydługi, przynajmniej jak na moje podejście do oglądania obrazów, ale za to może być w różnych językach, akurat po polsku nie, ale jest po angielsku.
Po ukulturalnieniu jeszcze spacer przez Unter den Linden, aż do Bramy Brandenburskiej, dalej obok Reichstagu nad rzekę. Przy samym budynku parlamentu jest kawałek ceglanego muru – to fragment muru ze Stoczni Gdańskiej. Szprewa wygląda na rzekę dosyć wąską, nie sprawia takiego wrażenia jak na przykład Sekwana (w przypadku Sekwany chyba chodzi o to, że jest podkreślona bulwarami wzdłuż niej), nie mówiąc o dużych rzekach jak Dunaj w Budapeszcie, czy Dźwina w Rydze, ale po obaleniu muru zbudowano sporo ciekawych budynków wzdłuż brzegu. Spacerując przez mostek dla pieszych nad rzeką zobaczyłem, że ludzie chodzą pod kopułą na Reichstagu, więc poszedłem zobaczyć czy da się jeszcze wejść (była już dosyć późna pora, jakoś kilka minut po 20). Okazuje się, że kopuła jest czynna do 22, wejście jest za darmo, można nawet dostać broszurę – przewodnik po polsku i słuchawki z komentarzem po polsku (komentarz włącza się samoczynnie po przejściu w kolejną część trasy zwiedzania). Widok na miasto o zachodzie słońca przyjemny, wprawdzie znów – nie ma porównania z widokiem z wieży Eiffela podczas złotej godziny, ale przyjemnie było zobaczyć z góry miejsca, w których już się było. Pomimo tego, że pora wieczorna, to pod kopułą upał, druga butelka wody mineralnej kupiona rano powoli już się kończy.
Po zejściu z kopuły na budynku parlamentu trzeba było w końcu znaleźć coś do zjedzenia, skończyło się na – podobno typowo berlińskiej – kiełbasce Currywurst, do tego piwo, a wszystko w ogródku kawiarnianym pod Bramą Brandenburską. Do tego właśnie trwały ostatnie minuty meczu o 3. miejsce w piłkarskich mistrzostwach świata. Jak na zwycięstwo, Niemcy zachowywali się wyjątkowo spokojnie (podejrzewam że w Urugwaju gdyby zdobyli medal, feta byłaby na całą noc i następną też), od czasu ktoś krzyknął „Deutschland” i tyle. W drodze do hotelu do Charlottenburgu w U-Bahn i S-Bahn było równie spokojnie.
O kolejnym dniu zwiedzania napiszę później, a na dodatek krócej.

Musisz się zalogować aby móc komentować.