Lot minal bez niespodzianek, z Zurychu do Sao Paulo mialem milego sasiada na siedzeniu obok – niemieckojezyczny Szwajcar mieszkajacy na stale w Rio de Janeiro, parajacy sie serwisem bardzo nowoczesnych silnikow okretowych. Sporo sie dowiedzialem na ten temat:) W Sao Paulo wstal dzien, wiec odcinek do Santiago pokonywalem juz w swietle slonca. Sporo zdjec zrobilem – krajobrazy zmienialy sie co chwile – rzeka Iguacu, rzeka Parana, jakis plaskowyz, a na koncu przelot nad Andami, bardzo blisko Cerro Aconcagua.
Jestem juz od dobrych kilkunastu godzin w Santiago de Chile, i powoli przyzwyczajam sie do nowego miejsca. Wprawdzie juz jutro rano zamierzam czmychnac i z Santiago i z Chile, ale dzisiaj troszke poznalem miasto i ludzi.
Pierwsze spostrzezenia – myslalem ze bedzie bardziej przypominalo miasta zachodnioeuropejskie, tymczasem kojarzy mi sie troche z Sofia lub Atenami. Jest ogolnie dosyc ladnie, cieplo, przy ulicach rosnie wiele drzew, potrafia obok siebie rosnac zgodnie palma i jakas choinka. Ludzie generalnie wydaja sie dosyc uprzejmi, staraja sie mnie rozumiec gdy staram sie mowic po hiszpansku i jakos sie dogadujemy. Na szczescie dla mnie, w hostelu mowia dobrze po angielsku, wiec bylem w stanie dobrze sie dogadac w kwestii pokoju, platnosci itp. – przy czym jestem na tyle zmeczony, ze pewnie mogliby mi wcisnac cokolwiek mowiac po hiszpansku, a ja bym sie pewnie zgodzil.
Zjadlem bardzo dobry obiad – w jakiejs restauracji na miescie, nie mam pojecia jak jedzenie sie nazywalo, ale wygladalo na takie bardzo cienko krojone mieso, do tego frytki i piwo. Co do piwa – nie spytalem sie jak sie nazywa, ale smakowalo swietnie – moze dlatego ze bylem zmeczony. Pamietam jak w Bulgarii 6 lat temu, totalnie zmeczony, pilem razem z Sasza piwa Kamenica i Stara Zagorka – smakowaly wspaniale. Zakladam ze jedna z glownych przyczyn wspanialego smaku bylo moje zmeczenie.
Jesli chodzi o ludzi na ulicy – duzo ich, widac tez wiecej niz w Polsce inwalidow – czy to z problemami ruchowymi (czyzby pamiatki po chorobie Heine-Medina?), zauwazylem tez troche slepcow. Kiedy po godzinie 18 wracalem do hostelu metrem, panowal w nim taki scisk, ze musialem przepuscic jeden pociag, a w tym, w ktorym jechalem, ludzie byli scisnieci jak sardynki. Nie sposob bylo tez wyjsc ze stacji – tlum kierowal sie na peron drugiej linii, i nie udalo mi sie przebic do wyjscia wlasciwego – dopiero przeszedlem na peron drugiej linii i tam, w podobnym scisku, ale juz majac wieksze doswiadczenie w radzeniu sobie z nim, dopchalem sie do wyjscia wlasciwego.
Moglbym sporo jeszcze pisac, ale jestem absolutnie padniety. Jutro rano (o 9.30) wyjezdzam do Mendozy w Argentynie – mam nadzieje po drodze ustalic szczegoly mojego pobytu tam. W kazdym razie mam juz bilet.
Ciekawe, w jakim wieku są owi inwalidzi. Być może ich kalectwo jest pozostałością po reżimie Pinocheta.