Odwiedziłem koleżankę na Śląsku niedawno. Górny Śląsk znam bardzo słabo, głównie z jazdy tramwajem z dworca PKP w Katowicach w stronę Chorzowa. Na granicy tych miast leży Stadion Śląski, gdzie obejrzałem spektakl Irlandia – Polska (czyli koncert U2). W tym roku nieco się pozmieniało, mianowicie ani nie można spotkać w okolicy U2, dworca kolejowego właściwie też nie ma (budują nowy). Stadion chyba jest nadal, ale wydaje mi się, że nie jest po drodze do Mysłowic, gdzie Agnieszka mieszka. Swoją drogą, samo przemieszczanie się po Śląsku jest bardzo ciekawym przeżyciem, co chwila się wjeżdża do innej miejscowości, kawałek się jedzie drogą szybkiego ruchu, potem przez las, nieco dalej wąska i dziurawa uliczka z jednotorową linią tramwajową, trochę wiaduktów kolejowych, szyby kopalniane, wieś, plaża, jezioro i tak w kółko..
Kluczowym punktem programu (dowiedziałem się o tym niedługo przed wyjazdem) był chrzest – i to nie na Śląsku, tylko w Zagłębiu – żeby nie było zbyt łatwo, w dwóch miastach (sakrament w kościele w Czeladzi, przyjęcie w mieszkaniu w Sosnowcu). Himilsbach napisał kiedyś opowiadanie Chrzciny, m.in. wyjaśniające jak może pojawić się data urodzin 31 listopada, oraz to, że niektórzy mogą mieć dwie matki chrzestne:
Badowska klepała pacierze jak z płatka, aż przyjemnie było posłuchać, za to z Dzikim był kłopot, nie umiał żadnej modlitwy i Mańka za niego musiała się modlić. Wyszło na to, że przed Bogiem miałem aż dwie chrzestne matki, to znaczy jedną matkę normalnie i ojca w spódnicy z wydatnym biustem i zaokrąglonymi biodrami.
Tutaj obyło się bez takich problemów, matka chrzestna jedna, ojciec chrzestny też jeden, ksiądz z fryzurą jak Król Lew, a bohater dnia, czyli młody Wojciech, był najbardziej eleganckim mężczyzną w okolicy – jasne sztruksowe spodnie, biała koszula, mucha (taka na wstążce, sam wiązałem, a przynajmniej próbowałem mu ją zawiązać, w końcu babcia pokazała jak to się robi, a ja tylko próbowałem młodego czymś zająć, żeby się zbytnio nie wiercił w trakcie ubierania) – nieźle jak na niemowlaka!
Po powrocie z kościoła Wojtek dostał kilka naprawdę fajnych prezentów: bączek, jakieś auto, trochę innych zabawek, oraz krzesełko do karmienia – drewniane, pomalowane lakierem bezbarwnym, a tak w ogóle to zabytkowe (bo z lat 80.) – prawie takie samo jak to, w którym ja byłem karmiony (moje było czerwone).
Do Mysłowic (Śląsk) wraca się z Sosnowca (Zagłębie) przejeżdżając przez most cudów (bo wjeżdża się na rowerze, a zjeżdża na kole) na rzece Przemszy. Z ciekawostek, w okolicy jest trójkąt trzech cesarzy, czyli miejsce, gdzie stykały się granice trzech zaborów.
Mysłowice, poza spacerem na most, widziałem głównie z okien mieszkania i zza szyby samochodu, poza tym byłem wywożony do Katowic, zarówno aby pozwiedzać (w szczególności Nikiszowiec), przejść się po knajpach przy Mariackiej, jak i poobcować ze sztuką. Sztuka nazywa się Cholonek, wystawiana jest przez teatr Korez, a aktorzy grają po śląsku. Polecam, zwłaszcza jeśli ma się obok tłumaczkę która co trudniejsze wyrazy przełoży ze śląskiego na nasze.
Wycieczkę na Śląsk i do Zagłębia też polecam, zwłaszcza samemu sobie – w końcu nie udało mi się zwiedzić muzeum kopalni węgla w Zabrzu, więc jest powód żeby pojechać jeszcze raz i zgłębić tajemnice natury: