Brazylia i okolice

Opublikowano: 24.04.2015 o 5:08 przez mat w Argentyna, Brazylia, Latanie, Rękopis znaleziony w plecaku

Ostatnie dni przed urlopem minęły nadzwyczaj szybko. Kiedy kupuje się bilety w daleką podróż z wyprzedzeniem ponad trzech miesięcy, ma się wrażenie że to jeszcze mnóstwo czasu. To wrażenie się utrzymuje niebezpiecznie długo, wciąż jest lista codziennych czynności do wykonania, a podróż jest tematem zupełnie odległym. Od czasu do czasu można sobie przypomnieć żeby coś sprawdzić, może zarezerwować nocleg zaraz po przylocie, ale potem znów wraca się w codzienne sprawy. Potem nagle okazuje się że zostały ledwo dwa tygodnie do odlotu i trzeba szybko załatwiać wszystko jednocześnie – szczepienia, kupowanie przewodnika, lista rzeczy do zapakowania. Ostatnią rzeczą przed wyjściem z domu było wybranie lektury na drogę, innej niż przewodnik. Padło na Wschód Stasiuka, co zaowocowało tym, że w samolocie do Rio czytałem o tym, że autor woli Krosno od Sącza:
Wschod_Stasiuk_Krosno
Jestem teraz (20 kwietnia) w samolocie lecącym z Kurytyby do Foz do Iguacu (PR-MHQ), na wysokości 8773 m npm, z prędkością 730 km/h. Lot krótki i zbliża się ku końcowi. Byłem dzisiaj w jeszcze jednym samolocie (PR-MHR), którym przylecieliśmy z Rio do Kurytyby. Poprzednie dwa dni w Rio to głównie aklimatyzacja po przylocie z Europy (SP-LLG z Warszawy do Madrytu i dzień później EC-GLE z Madrytu do Rio). Dużo słońca, duży upał, wstępne poznawanie miasta. Zwiedzanie z dużą butelką wody i kremem do opalania pod ręką.
(tutaj przerwałem pisanie i dokończyłem 23.04 w autobusie z Puerto Iguazu do ruin San Ignacio Mini, nie uprzedzajmy jednak faktów 😉 )
Rio nie cieszy się sławą najbezpieczniejszego miasta, więc pomimo upału, trzeba próbować mieć oczy dookoła głowy. Na szczęście na razie żadnych problemów. Mieszkaliśmy w hostelu Bellas Artes w dzielnicy Santa Teresa – bardzo ładnej, ze starymi domami położonymi przy brukowanych uliczkach które wiją się po wzgórzach. Wzgórza są malownicze, ale nie ułatwiają życia – uliczki są strome, więc bardzo się cieszyliśmy, że przyjechaliśmy na miejsce taksówką z lotniska i nie musieliśmy wnosić bagażu idąc pod górę od stacji metra. Taksówka była dosyć droga, 90 reali, ale podobno taksówkarze nie lubią tam jeździć, nawet nie ze względów bezpieczeństwa, ale dlatego, że traci się wiele czasu na jazdę tymi wąskimi uliczkami. Swoją drogą, korki w piątkowy wieczór były w Rio niesamowite, dodając do tego jeszcze upał i wilgoć w powietrzu – zupełny szok po przylocie. Klimatyzacja w taksówce chodziła tak mocno, że szyby zaparowały od zewnątrz kiedy staliśmy w korku, aż kierowca musiał włączać wycieraczki.
Pierwszy pełen dzień w Rio spędziliśmy chodząc. Weszliśmy na schody (te wykładane płytkami), byliśmy pod wiaduktem-akweduktem (najpierw zbudowano go jako akwedukt, potem uruchomiono na nim tramwaj do Santa Teresa, a teraz chyba nic tam nie ma, bo od wypadku kilka lat temu cała linia tramwajowa jest w remoncie i skończyć nie mogą), zaraz potem w nowej katedrze, dalej centrum miasta, ogarnęliśmy korzystanie z metra, dzięki czemu przejechaliśmy ze stacji Uruguayana do stacji Catete, posiedzieliśmy w parku i przeszliśmy plażą, następnie wspięliśmy się na wzgórze ze starym kościółkiem koło stacji metra Gloria, zeszliśmy na dół i weszliśmy jeszcze raz na naszą ulicę w Santa Teresa. Brzmi łatwo, ale po całym dniu byłem wykończony. Jedliśmy w jednym z miejsc, gdzie sprzedają jedzenie na wagę – tak jak polecają na forach, było stosunkowo niedrogo i smacznie.
Widok z hostelu w Santa Teresa
Drugi dzień w Rio wyglądał następująco – rano Moisterio Sao Bento, potem Igreja Nossa Senhora de Candelaria (pierwszego dnia przechodziliśmy obok i był zamknięty, w niedzielę na szczęście otwierają 😉 ). Potem w metro i do stacji Botafogo, stamtąd do muzeum Indian. Spodziewaliśmy się że będzie nieco więcej do zobaczenia, ale w sumie przyjemna wizyta. Załapaliśmy się na pokazy dla dzieci z legendami plemienia Guarani (i chyba jeszcze jakiegoś..). Przed wizytą w muzeum zjedliśmy coś w knajpce na rogu, ja obejrzałem ostatnie kilkanaście kółek wyścigu F1, więc było fajnie. Zauważyłem że wszystkie punkty z jedzeniem miały włączone telewizory na transmisję zawodów – czyli nie tylko futbolem Brazylia żyje. Niestety dla Brazylijczyków, Felipe Massa musiał startować z pit-lane (jego Williams miał awarię tuż przed startem), więc udało mu się osiągnąć jedynie 10 miejsce. Drugi Brazylijczyk w stawce, Felipe Nasr, skończył zawody jeszcze dalej.
Kolejnego dnia musieliśmy bardzo wcześnie wstać – wylot wprawdzie o 9.40, ale lotnisko jest jednak dosyć daleko. Na szczęście udało się bez problemów dojechać i wsiąść do samolotu. Latanie nad Brazylią dostarcza wielu przyjemnych wrażeń. Przed samym lądowaniem w Foz do Iguacu przelatywaliśmy przez grubą warstwę chmur, w chwilach przejaśnień było widać że niedaleko leje, ale pod sam koniec wypogodziło się i Foz przywitało nas promieniami słońca.

Musisz się zalogować aby móc komentować.