Argentyńskie początki

Opublikowano: 7.01.2024 o 1:12 przez mat w Argentyna, Chile, Naokoło świata, Patagonia

15 grudnia budzimy się wpół do szóstej, zbieramy rzeczy, kot już miauczy za drzwiami i domaga się głaskania, głaszczemy kota, szybki spacer na dworzec, jest szósta z minutami, więc kupujemy jeszcze przekąski i napoje na podróż, oddajemy nasze plecaki do bagażnika, zajmujemy miejsca i ruszamy w drogę do Argentyny. Pierwszy przystanek to chilijski punkt graniczny – oddajemy karteczki, jakie dostaliśmy przy wjeździe, dostajemy pieczątki wyjazdowe, wracamy do autobusu, kilka minut później docieramy do granicy Argentyny. Tam znów trzeba wysiąść, ustawić się w kolejce, miła pani sprawdza nasze paszporty, ale nie wbija pieczątek – mamy nadzieję, że nie będziemy przez to mieć problemów przy wyjeździe. Zamiast jechać słynną Ruta 40, która w tej okolicy jest gruntowa, jedziemy okrężną drogą, ale przynajmniej asfaltem.

Przez chwilę jesteśmy dużo bliżej Atlantyku niż Pacyfiku – jesteśmy na tyle daleko na południe, że kontynent jest już całkiem wąski. Wczesnym popołudniem meldujemy się w El Calafate. Dworzec autobusowy jest położony dla niepoznaki w dzielnicy o nazwie „Stare lotnisko”. W knajpce naprzeciwko dworca pusto, ale wygląda przyjemnie, mają wifi, jemy więc obiad, po czym idziemy spacerem do naszego hotelu. El Calafate ma kilka szerokich, betonowych arterii, wielkich rond ulicznych, ale boczne uliczki często są szutrowe, na dodatek na całej naszej trasie nie było chodnika. Z hostelu mamy piękny widok na centrum El Calafate i na Lago Argentino nad brzegiem którego miejscowość się znajduje.

Wieczorem kolejny spacer – centrum miasteczka typowo turystyczne, dużo knajpek, biur oferujących wycieczki i sklepów dla turystów. Próbujemy zrozumieć jak wymienić pieniądze – okazuje się że jest kilka opcji:

  1. W większości miejsc można płacić kartą, z reguły z karty pobierane są pieniądze po oficjalnym kursie, ale po kilku dniach transakcja jest przeliczana i ostatecznie konto jest obciążane po kursie zbliżonym do kursu „blue”, czyli tego nieoficjalnego, korzystniejszego.
  2. Najlepszy kurs wymiany dolarów amerykańskich lub euro na argentyńskie peso można uzyskać albo u cinkciarzy, albo w sklepach typu mały sklep spożywczy (my korzystnie wymieniliśmy pieniądze akurat w pralni, gdzie po prostu poszliśmy zanieść pranie).
  3. Wiele miejsc przyjmuje zapłatę w dolarach lub euro, z reguły wydają resztę w pesos, ale zdarza się że również resztę można dostać w dolarach.

Mieliśmy też trochę szczęścia (w odróżnieniu od Argentyńczyków trzymających oszczędności we własnej walucie) – dwa dni wcześniej peso argentyńskie zostało zdewaluowane o jakieś 50%, gdybyśmy wcześniej byli w Argentynie i wtedy wymienili od razu większe pieniądze, bylibyśmy mocno stratni. Musimy się też przyzwyczaić do tego, że największym (choć rzadziej spotykanym) nominałem jest w tej chwili 2000 pesos, warte nieco ponad 2 euro, a najczęściej widzimy banknoty 1000 pesos – więc portfele są grube.

Nawet w miejscowościach turystycznych można tutaj zjeść nieźle i w dobrej cenie. Trafiamy do knajpki pełnej zdjęć z zawodów samochodowych lat 30. i 40., chyba przodek właścicieli był wtedy zawodnikiem. Dodatkowo reprodukcje okładek magazynów z tamtych lat z takimi mistrzami jak Juan Manuel Fangio czy Jose Froilan Gonzales. Wspaniały wieczór!

Kolejny dzień spędzamy dosyć leniwie, przed południem wykupujemy w hotelu całodniową wycieczkę do parku narodowego Los Glaciares, a później znów , chociaż spacerując tu i tam nagle znajdujemy się na plaży nad jeziorem – po czym orientujemy się, że jesteśmy godzinę piechotą od naszego hotelu. Przynajmniej dobrze się wysypiamy.

Możliwość komentowania jest wyłączona.